2013/06/26

Ślady krwi

Jan Polkowski - Ślady krwi - Wydawnictwo M - Krakow 2013

Zawsze mowilem, ze nie ma jednej Ameryki, Kanady czy Australii. Kazdy obywatel ma swoją Ameryke, Kanade czy Australie. Nie jest to Kanada, ktorą ktos sobie wymarzyl, zapracowal, zasluzyl, wyplakal lub wydarl. Jest to zwyczajnie wlasna prywatna Kanada, ktorą kazdy ma bez wzgledu na wysilki, a panstwo sie nie wtrąca. W Polsce jest inaczej, nie mozna miec prywatnej Polski, mozna miec albo Polske sloikow, Polske PO - prosowieckich, dobrze oplacanych zdrajcow, albo Polske zacietrzewiononych PiSowcow. Zadnej innej mozliwosci nie ma. Herbertowska modalnosc swiatow bierze w leb w tym zagwazdranym kraju.

Moja pani (imienniczka Zielonej [jest wzmianka w powiesci, nie do konca prawdziwa] z osiedla Slonecznego w Nowej Hucie) odbyla wlasnie podroz w czasie i przestrzeni by odwiedzic Rodzine w Starym Kraju i z tej podrozy przywiozla miedzy innymi wspomnianą w tytule ksiązke.

Z zaciekawieniem, ktorego nie zamierzam tu szerzej wszystkim wyjasniac, zabralem sie za lekture. Początki nie byly latwe. Okazalo sie mianowicie, ze nie trzeba ani mieszkac, ani byc obywatelem, by miec swoją Kanade. Mozna ją sobie wyłgać na użytek tez, ktore zamierza sie udowodnic. Tak wlasnie zrobil Jan Polkowski w swojej pierwszej powiesci. Zapewniam Panstwa, nikt nie mial, nie ma i miec nie bedzie w rzeczywistosci tak parszywej Kanady, jak ta na ktorą skazal swojego bohatera autor.

Powiesc zaczyna sie, jak wspomnialem, od tej parszywej i wrednej nuty opluwającej kanadyjską emigracje. Podtytul powiesci "Przypadki Henryka Harsynowicza" probuje zmonopolizowac wszystkie emigracyjne "przypadki", Zapewniam Panstwa, ze wiekszosc "przypadkow", ktore znam z emigracyjnego zycia, jest znacznie bardziej skomplikowana niz "Przypadki Henryka Harsynowicza"  i nie poddaje sie sie latwej analizie, wnioskom, ocenom i sugestiom.

Wracając jednak ponownie do tej wrednej nuty wyłganej Kanady. Zazwyczaj nawet wakacjusz - visitor znacznie lepiej pamieta Kanade niz Jan Polkowski. Rodzina, rzadziej znajomi zapraszają takiego na dwa, gora cztery tygodnie. Pokazują mu Niagara Falls, CN Tower, Eaton Centre i chwatit. Ale jak visitorowi malo, to upiera sie zeby jeszcze zobaczyc polski konsulat w Etobicoke, Art Gallery of Ontario i McMichael Canadian Art Collection z ekspozycją Group of Seven, a takze Georgian Bay i Bruce Peninsula. Rodzina lub znajomi są zapracowani i nie mają na to ochoty ani czasu wiec dają visitorowi pieniądze na bilety i geograficzne wskazowki. Jan Polkowski, o ile mnie pamiec nie myli opanowal w srednim stopniu basic english i mysle, ze dalby sobie rade w tutejszej komunikacji publicznej. Jezeli trafil do Kanady jako visitor to obawiam sie, ze nie wiedzial jednak czego szukac. Albo nie chcial, co jest bardziej prawdopodobne.

Kwintesencja dyletanckiej pogardy dla polskiej emigracji ma miejsce na stronie 129 powiesci naszego debiutanta, w miejscu gdzie Jan Polkowski stwierdza:
"Sedzina zabrala mu prawo jazdy na piec lat..." Wypada zapytac jakie prawo jazdy zabrala Henrykowi Harsynowiczowi owa sedzina? Nie mogla zabrac mu polskiego prawa jazdy, gdyz bohater nie mial zadnego polskiego dokumentu, nie mogla zabrac mu miedzynarodowego prawa jazdy, poniewaz bohater zostal wezwany biletem lotniczym w trybie naglym, a uzyskanie miedzynarodowego prawa jazdy nie jest zadnym problemem, niestety wymaga dwoch tygodni. A zatem postpeerelowska sedzina musiala zabrac bohaterowi powiesci kanadyjskie prawo jazdy na piec lat. I taka jest wlasnie troska Jana Polkowskiego o realia.
Dodajmy na marginesie, ze nawet w PRLu-bis owa pipka mieniaca sie sedziną odnioslaby owo zarekwirowane kanadyjskie prawo jazdy nastepnego dnia w zebach do kanadyjskiej ambasady.

Jezeli autor tak beztrosko nie dba o realia kanadyjskie to ja "osobiscie" mysle, ze w rownym stopniu nie jest w stanie dbac o realia polskie.
Realia polskie w powiesci plyną zdecydowanie bardziej wartkim nurtem, ale skoro tak nieprzyjemnie sparzylismy sie przedzierając przez niby-realia kanadyjskie to nie predko dowiemy sie, czy debiutancka powiesc Jana Polkowskiego powstala z potrzeby serca, czy tez moze jako platne zlecenie dla jego lobbingowej firmy.

_____________________
Jan Polkowski - Ślady krwi 


2013/06/06

Ministra Gieziucha




Oj nie ma ministra Gieziucha smykalki do geszeftow, oj nie ma.

Droga Ministro, jezeli Madonna domaga sie czterech milionow za koncert to nie nalezy odpowiadac: "dam pięć, ale sto tysiecy wroci do mnie pod stolem". Po co komu ryzyko finansowe zwiazane z pokazywaniem wyeksploatowanego w 90% rupcia?
Skoro staruszka tak sie napalila ma koncert nad Wislą, to nalezalo zaproponowac jej wynajecie stadionu za dwa melony w zamian za calą kase ze sprzedazy biletow. Nastepnie spuscic cene do 400 tysiecy oficjalnie plus stowka pod stolem. I to jest to. Ryzyko zadne, porządek w papierach, a kasa ta sama.

Jednakze babcia, ktora z prywatnych oszczednosci moze wybudowac drugi Stadion Narodowy w stolycy, albo ze trzy takie stadiony gdzies w cywilizowanym swiecie, moze byc wyjątkowo kaprysna i nie przystac na warunki ministry. Co wtedy? "Stadion musi być dalej żywy", trzeba go zatem komus wynając, moze Dodzie, za jakies hmmm... 20 tysiecy. Ale czy warto sobie tym glowe zawracac, za zwyczajowe 10%? Przeciez to za malo nawet na wizyte u dobrej kosmetyczki. Zawsze mozna oddac stadion w bezplatną dzierzawe pani Rezydentowej, a ona rozkreci tam Antynarodowy Magiel 3RP, co podniesie prestiz pana Rezydenta. Bul bedzie syty, a Mucha cala. Ale co wtedy z kosmetyczką???

W kazdym razie, pani ministro, trzeba bylo skonsultowac ministra Bezpesla, zamiast gzic sie z Fryzjerem.

Skandalu nie da sie juz zatuszowac, ta mucha z premedytacją obsrala portret Najjasniejszego Matola.